Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Emirze, statek obsadzony, ale kiedyśmy nadchodzili, stał tam pod drzewem człowiek, który się czujnie wpatrywał w dahabijeh. Wydało mi się to podejrzane i kazałem go pochwycić. Zdołał jednak umknąć. Jeśli Allah obdarzył mnie dobremi oczyma, to mógłbym przysiąc, że to ten sam człowiek, którego widzieliśmy przedtem, zanim weszliśmy na okręt.
— A więc złodziej kieszonkowy? Jaka szkoda, że umknął! Teraz wie, w czyje ręce wpadła dahabijeh, i chyba już tu nie przyjdzie. Jutro jednak będę w Kahirze i każę go pochwycić.
— Jeśli go znajdziesz! — wtrąciłem.
— O, ja go znajdę! Zaalarmuję całą policję, a gdzie się ten łotrzyk włóczy, o tem tam wiedzą dokładnie. A więc, effendi, już skończyłeś. Wiem, co się stało, lecz wiem jeszcze coś innego, a mianowicie, że jesteś człowiekiem, któregobym pragnął mieć na Sokole. Czy chcesz być moim porucznikiem?
— Niestety, nie mogę.
— Wiem, dlaczego. Porucznik to nie-

74