Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

tchórzem pierwszej wody, przeraził się okropnie, usłyszawszy słowa, które z ich ust poprzednio wyszły; nie mógł nad sobą zapanować i zawołał, podniósłszy obie ręce do góry i złożywszy je nad głową:
Ia Allah, ia faza, ia hijarahrt! — O Boże, o strachu, o przerażenie! To człowiek wszechwiedzący! Idę, biegnę, znikam!
Chciał odejść, przytrzymałem go jednak za ramię i zawołałem tonem rozkazującym:
— Zostań! Jeśli słyszałeś, o czem ci dwaj przedtem ze sobą mówili, to możesz także usłyszeć, co ja im powiem.
Poddał się swemu losowi i został. Reis uważał za stosowne nie wiedzieć o niczem, gdyż ofuknął mnie gniewnie:
— Effendi, ja zwykłem być uprzejmym dla moich podróżnych, jeśli jednak ty...
— Uprzejmym? — przerwałem. — Czy to uprzejmie nazywać mnie psem chrześcijańskim, mówić, że mam wprawdzie głowę, ale brak mi rozumu, że mam oczy i uszy, a mimo to jestem ślepy

46