Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

chwilą tym dwu ludziom, którzy stoją przed tobą, że shańbiłem blask twego istnienia, i że jeszcze z miesiąc ponosisz na twarzy ślady mojej pięści.
Nie odpowiedział, lecz spojrzał na tamtych dwu, którzy spozierali to na niego, to na mnie, to znów na niego i milczeli.
— Zato — mówiłem dalej — życzyłeś mi, żeby szatan rozszarpał moje ciało na tysiąc kawałków, a duszę moją dał na pożarcie najsilniejszym płomieniom piekła.
Zaskoczony, patrzył na mnie jak nieprzytomny i ani słowa ze siebie nie wydobył. Ale stary reis był zatwardziałym grzesznikiem. Odezwał się zuchwale:
— Effendi, nie wiem, co cię skłania do mówienia takich srogich słów temu pobożnemu i prawowiernemu człowiekowi. Chcę...
— Polecić mi go, nieprawdaż? — wtrąciłem. — Przecież mu to nawet przyrzekłeś. Ma zostać moim służącym i oddać mnie w ręce mokkadema.
Sternik, który, jak się okazało, był

45