Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/48

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oświetlały brzeg i całe otoczenie statku, a zarazem twarze obu poczciwców. Nie wiedzieli, czy mają postąpić ze mną grzecznie, czy po grubjańsku. Najmilszem byłoby im to drugie, lecz niespokojne sumienie skłoniło ich do wyczekiwania.
— Tak, tak, jesteś widmem! — potwierdziłem poufale, kiwając głową. — Jestem przy zdrowych zmysłach, ty natomiast musiałeś zapomnieć o sobie samym; wszak jesteś strachem numer trzeci.
Rozkoszny był widok miny, którą przybrał, kiedy, cofnąwszy się o dwa kroki, zapytał znów, jąkając się co chwila:
— Strachem... trzecim...! Nie rozumiem!
— Więc zrobię ci tę przyjemność i przyjdę z pomocą twojej pamięci. Pierwszego ducha związałem w moim pokoju, drugiego powaliłem kolbą na dziedzińcu, a trzeciego ścigałem po ogrodzie, ale mi uciekł. Czy pojmujesz mnie teraz?
— Jeszcze... wciąż... nie pojmuję! — wyjąkał.
— Nie? A przecież powiedziałeś przed

44