Strona:Karol May - Reïs Effendina.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drzwi, wziąłem parę daktyli, wyciągnąłem rękę przed siebie, i podszedłem ku koniowi. Z dachu zabrzmiały głosy przestrogi i strachu.
Ia hsan azrak! — zawołałem ponownie, idąc powoli dalej, z oczyma zwróconemi pilnie, lecz przyjaźnie na ogiera.
Zarżał zcicha, odwrócił się całkiem i przybiegł do mnie, tańcząc pięknym łukiem. Tuż przede mną zatrzymał się, wrywszy przednie kopyta w ziemię, i jął mnie badać szeroko rozwartemi oczyma i nozdrzami.
— Szpaku, mój kochany, mój dobry, masz i jedz! — wezwałem go łagodnym, pieszczotliwym głosem i śmiało zbliżyłem się do niego. Posługiwałem się oczywiście językiem arabskim, ponieważ znał te dźwięki. Koń obwąchiwał dłoń, a potem rękę aż do ramienia, poczem wziął jeden daktyl, drugi, trzeci i tak dalej aż do końca. A zatem zwyciężyłem.
Wyjąłem z kieszeni garść drugą, podałem mu daktyle lewą ręką, a prawą głaskałem rumaka po pięknej szyi. Potem

148