Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kiem na Pirnera. — Pomówimy o tem później. Czy mam się wynosić, sennor Pirnero?
— Na miłość Boską, nie!
— I będę mógł powrócić? Mieliście mnie przecież oskalpować, gdybym się na to poważył.
— Ach, sennor, to był tylko żart. Wszyscy mieszkańcy Pirny chętnie żartują.
— No dobrze. Odważcie złoto i dajcie mi resztę, bo warte jest więcej, niż osiemdziesiąt dolarów.
Stary spełnił życzenie Gerarda, poczem odniósł wagę zpowrotem. Zaczął biegać po całym domu, aby zawiadomić służbę, że obcy przybysz-włóczęga jest prawą ręką prezydenta Juareza.
Tymczasem mały André zwrócił się do Gerarda:
— Dlaczego miałem milczeć, sennor?
Gerard usiadł naprzeciw i odparł:
— Przedewszystkiem, oto moja ręka. Jesteśmy strzelcami i słyszeliśmy nawzajem o sobie. Nie prawmy sobie komplementów, nie tytułujmy się; mówmy peprostu: ty. Topp?
Topp! — odparł tamten, wyciągając rękę.
— Doskonale. Powinieneś pamiętać o tem, że wobec Pirnera najlepiej zachować milczenie. To gaduła. Nie można mu powierzyć tajemnicy.
— To mi bardzo nie na rękę. Wiesz chyba, poco tu przybyłem?
— Oczekuję wieści od generała Hannerta. Czy ty je przynosisz?
— Tak — odparł tamten.

86