Strona:Karol May - Rapir i tomahawk.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nic nie mam przeciw temu — odparł gospodarz. — Sam jestem ciekaw, jak będzie wyglądać. Taka sposobność nie prędko się trafi. — Zwracając się do Gerarda. rzekł: — Przejdźcie tam za szafę i włóżcie na siebie ubranie; ale nie na dłużej, niż dwie minuty.
Gerard uśmiechnął się i ukrył za szafą. Zmieniwszy odzież, wyszedł na środek pokoju; obydwaj mężczyźni zdumieli się, mieli bowiem wrażenie, że stoi przed nimi inny człowiek.
— Do djabła! — rzekł mały. — Czy to jakieś czary?
— Toż dopiero widać, że suknia zdobi człowieka, — zawołał Pirnero. — Wygląda teraz, jak prawdziwy myśliwiec. Ubranie leży jak ulane.
Zaczął obracać Gerardem na wszystkie strony; wkońcu rzekł:
— No, dosyć tego! Przebierzcie się i zgińcie mi z oczu. Wiem już, jakiby z was można zrobić użytek.
— Jakiż to? — zapytał Gerard.
— Bylibyście dobrym manekinem.
— Dziękuję! Więc uważacie, sennor, że ubranie dobrze leży?
— Świetnie. Ale to się wam na nic nie zda!
— Mogę się chyba dowiedzieć o cenę?
— Owszem. To najlepsze i najdroższe ubranie. Kosztuje osiemdziesiąt dolarów.
— Tylko tyle?
— Czy pomieszało wam rozum? Myślałem, że osiemdziesiąt dolarów wystarczy. Rozbierajcie się!
— Ani mi się śni, sennor Pirnero. Podoba mi się, to ubranie. Zatrzymuję je.
— Nie zawracajcie głowy! — zawołał groźnie stary. —

83