Strona:Karol May - Przez pustynię tom 1.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się, że można zwiedzić miasto proroka, nie wypierając się swej wiary, ani nie udając przed ludźmi pielgrzyma.
— Ja sądzę, że nie.
— Czy myśli pan, że do Mekki przybywają tylko pielgrzymi?
— Prawdopodobnie zjeżdżają się tam i kupcy. Oni również udają się do świętych miejsc i modlą się tam.
— Ale nikt na nich nie zważa. Sądzę, że stąd do Mekki jest szesnaście godzin drogi, gdy się idzie pieszo. Na wielbłądzie lub ośle można przebyć tę drogę w ośmiu godzinach. Gdybym miał biszarihnhedjihn[1], to kto wie, czy nie byłbym tam za cztery godziny. Znalazłszy się w mieście, zamieszkałbym w jakimś khanie, potem wyszedłbym na miasto powolnym, poważnym krokiem i obejrzałbym wszystkie świętości. Wystarczy mi być tam kilka godzin. Wszyscy sądzić będą, że jestem muzułmaninem, to też wrócę tu spokojnie, nie zwróciwszy na siebie niczyjej uwagi.
— W pańskiem przedstawieniu przedsięwzięcie to wydaje mi się wcale możliwem, a jednak jest ono niebezpieczne. Czytałem, że chrześcijaninowi wolno zbliżyć się do miasta tylko na odległość dziewięciu mil.
— Z tego wynikałoby, że nam teraz nie wolno być w Dżiddzie, chyba że miano na myśli mile angielskie. Stąd do Mekki jest jedenaście kawiarń. Ośmieliłbym się wejść do każdej z nich aż do dziewiątej z rzędu i wszędzie mógłbym się bez obawy przyznać do tego, że jestem chrześcijaninem. Czasy się zmieniły; obecnie zadowalają się muzułmanie wzbronieniem wstępu w obręb samego miasta. A zatem spróbuję!
Roztaczając przed Albanim plan mego przedsięwzięcia, przekonałem sam siebie o jego wykonalności i postanowiłem niezwłocznie udać się do Mekki. Wróciłem do domu, zasnąłem i obudziłem się na drugi dzień z tą samą myślą. Halef przyniósł mi kawę. Dotrzymałem słowa i dałem mu pieniądze jeszcze wczoraj.
— Zihdi, kiedy pozwolisz mi pójść do Mekki? — zapytał.

— Czyś już obejrzał całą Dżiddę?

  1. Gatunek wielbłąda.