Strona:Karol May - Przez kraj Skipetarów.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   340   —

w wieży, a dusze nasze ukazywałyby się nocami razem z duchem staruszki i oskarżałyby tę lekkomyślną, która śmierć usmażyła z plackiem. Szczęściem cieszę się wzrokiem bystrym, który wszystko przenika. Nic mu nie ujdzie, ani dobrego, ani złego. Chociaż tego nie okazuję, to jednak umiem patrzeć człowiekowi w serce i wiem dokładnie, jakie tam uczucia panują. Dlatego poznałem zaraz truciznę na myszy i aby ci tego dowieść, dałem tego ptakom niebieskim, które też co rychlej zginęły.
— Allah! Czy mam w to uwierzyć?
— Ja ci to mówię, więc musisz wierzyć.
— Ale jak się to stało?
— Sądzę, że ty to wiesz.
— Nie wiem ani słowa o tem. To dla mnie niepojęte. U mnie w kuchni niema trucizny.
— Ale szczury są w domu?
— Nawet bardzo dużo.
— Jest więc i trucizna do tępienia ich?
— Tak, sprowadziłem ją z Uskub.
— A gdzie ją przechowujesz?
— Tu, w mojej własnej izbie. Leży tam na gzymsie przy ścianie. Tylko ja mogę ją dostać stamtąd.
Spojrzałem na wskazane miejsce. Na wązkim występie muru stały różne pudełka i skrzynki; torebki aptecznej nie ujrzałem. Możliwe, że miał ją jeszcze w kieszeni. Wobec tego powiedziałem:
— Ponieważ mi tego wytłómaczyć nie umiesz, przeto posłużę się znów mym wzrokiem, przenikającym wszystko, co ukryte. Oto widzę w kuchni dziewczynę Ankę i ciebie. Po chwili ona wychodzi na podwórze z twego polecenia, ty zaś wyjmujesz syczan zehiri z kieszeni i sypiesz do jajecznicy.
Cofnął się o kilka kroków.
— Effendi! — zawołał.
— Czy tak nie było?
— Nie, wszak trucicielem nie jestem!
— Czy ja to powiedziałem? Pomyliłeś się zapewne i wziąłeś truciznę za cukier.