Strona:Karol May - Przed sądem.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bym go wziąć za śpiącego, albo zgoła martwego, gdyby nie jego oczy, otwarte i rozbiegane. Zwróciłem do niego głowę i wyszeptałem:
— Czy jesteś raniony?
— Nie — odrzekł cicho.
— Czy długo leżałem nieprzytomny?
— Dziesięć minut prawie.
— Czy nie mogłeś uciec?
— Uciec bez ciebie, sihdi? Czyż nie jestem twoim przyjacielem, który wszystko z tobą dzieli, cierpi i znosi?
— Gdybyś był wolny, mógłbyś mi być bardziej pożyteczny, niż teraz.
— Opadli mnie równie szybko, jak ciebie. Gdybym się bronił, musiałbym strzelać, a tego nie chciałem, bo nie są żadną hołotą, lecz żołnierzami sułtana.
— To było, istotnie, roztropne. Czy kol agasi wypytywał cię o co?
— Dotychczas nie uraczył mnie ani jednem słówkiem. Tropił nas i, kiedy zauważył ogniska, wysłał dwóch żołnierzy. To do nich strzelali przemytnicy szafranu. Kol agasi sądzi, że my strzelaliśmy. Wywnioskowałem to z jego rozmów.

6