Strona:Karol May - Przed sądem.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Wybaczysz mi z łaski swojej, jeżeli zapytam, czemu zawdzięczamy tak bardzo poniżające nas zdanie?
— Śpieszę ci na to odpowiedzieć, bo mnie tak grzecznie pytasz. Znajdowaliśmy się wpobliżu, mianowicie na szczycie tego oto małego, ale słynnego meczetu, gdzie leżą szczątki prapraojca Ibrahima[1]. Wtem ujrzeliśmy wiele ognisk; wysłałem więc dwóch ludzi, poleciwszy im zbadać, kto je rozpalił. Ci ludzie, wykonywując rozkaz, słyszeli świst kul, pochodzących z waszych karabinów. To wyście do nich strzelali. Czyż nie jesteście mordercami?
— Nie. Wiemy, że do nich strzelano, gdyż i my słyszeliśmy strzały; ale miałem już raz zaszczyt donieść do twojej łaskawej wiadomości, że przemytnicy, którzy strzelali, nie mają z nami nic wspólnego.
— Ależ pozwól, tym razem ja nie rozumiem nic z tego, co mówisz! Twierdzisz, że do nich nie należysz, a myśmy przecież zastali was między nimi!

— Jeżeli jesteś ulubieńcem Allaha,

  1. Abraham.
10