Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków, napełnionych oliwą. Kilka z nich zapalono, a ja wziąłem ze sobą jeden i ruszyłem przodem. Zaledwie zszedłem parę stopni wdół, oświadczono mi, że muszę tu umrzeć, bo mógłbym zdradzić tajemnicę, iż obcy effendi ma być zabity.
— Biedaku! A więc cierpiałeś za mnie?
— To prawda, cierpiałem, effendi. Sądziłem początkowo, że ze mnie żartują, kiedy jednak studnię zamknięto płytą i pokryto kamieniami, poznałem, że to nie żarty. Wołałem, prosiłem, błagałem, ale napróżno. Wkrótce przekonałem się, że górnem wyjściem nie zdołam się na świat boży wydostać i zszedłem niżej. Zbadałem cały szyb i tę komórkę studzienną, i nigdzie nie znalazłem wyjścia. Potem zgasła mi lampa, a skorupy leżą tam w kącie. Wreszcie i ja zacząłem gasnąć. W tych kilku dniach wspiąłem się w ciemności ze sto razy wgórę i zszedłem nadół. Zdaje mi się, że byłem bliski obłędu. Ryczałem, szalałem jak furjat, aż mi sił zbrakło, i położyłem się tutaj.

87