Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jako całkiem inny człowiek, ale jaki? Był dla mnie teraz zagadką. Czy jego śmiech przepojony szyderstwem, czy pychą? Była to pogarda, czy groźba? Wydał mi się teraz drapieżnikiem, który igra ze swoim łupem. Szybko jednak zmienił się wyraz jego twarzy; spojrzał mi przychylnie w oczy i mówił dalej:
— Jako chrześcijanin potępiasz handel niewolnikami i uważasz tych, którzy go prowadzą, za ludzi złych, — dlatego przerwijmy tę rozmowę. Właśnie zbaczamy z dotychczasowego kierunku. Chodź na lewo!
Dotychczas szliśmy prosto w pustynię, a teraz skręciliśmy ku południowi. Po kwadransie drogi zobaczyłem wzgórek, pod którym załamał się wczoraj marszałek. Szliśmy prosto ku niemu. Próbowałem znowu nawiązać rozmowę, lecz albo otrzymywałem odpowiedzi krótkie, albo nie otrzymywałem żadnych. Fakir szedł teraz tak szybko, że musiałem stawiać duże kroki, ażeby mu nadążyć. Było mi to na rękę, gdyż dzięki jego pośpiechowi zosta-

53