Strona:Karol May - Podziemia egipskie.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dę się plamił pieniędzmi niewiernego. Idź do piekła!
Uciekł pędem. Coś takiego nie przytrafiło mi się jeszcze. Na Wschodzie starzy i młodzi polują formalnie na bakszysz, a chłopcy biją się o niego do krwi, tymczasem ten chłopak odtrącił dar i odważył się zarzucić mnie nawet obelgami. Puściłem go oczywiście wolno i poszedłem z Selimem do otworu, gdzie stał fakir, z twarzą zwróconą ku Mecce, gestykulując rękoma w modlitwie.
Kiedy zbliżyliśmy się do niego, zobaczyłem, że poruszał wargami, jak człowiek, odmawiający pacierze, a na twarzy jego malował się wyraz najczystszego religijnego zachwycenia. Nie, ta twarz kłamać nie mogła. Człowiek, stojący tak blisko grobu, żadną miarą nie mógł być przyjacielem zbrodniarzy!
Usłyszał, że nadchodzimy, i zwrócił się do nas. Twarz jego przybrała wyraz łagodnej powagi; skłonił się, podał mi rękę i rzekł:
— Witam cię, effendi! Niechaj Allah prowadzi kroki twoje do radości i szczę-

42