Strona:Karol May - Pod Siutem.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i gruby marszałek byłby się chętnie do nas przyłączył, gdyby złowróżbne zaćmienie, którego skutków wczoraj doświadczył, nie odwiodło go od tego zamiaru. Tym razem pozostał w domu, gdzie pod osłoną amuletu czuł się dość pewnym.
Dwaj służący zaprowadzili nas nad rzekę, gdzie łódź niewielka stała na kotwicy. Znajdowało się w niej kilka poduszek oraz dostateczna ilość woskowych pochodni. W zapałki zaopatrzyliśmy się obficie. Zabraliśmy na wszelki wypadek również powrozy i sznury.
Poranek był cudownie piękny. Wonna nilowa mgła rozchodziła się zwolna, zanim jednak zrzedła zupełnie, zmieniły ją słoneczne promienie w przezroczystą, złotem tkaną zasłonę. Błękitna rusałka nilowa owijała nią swoje gibkie ciało.
Odbiliśmy od brzegu i wypłynęliśmy na środek rzeki. Fala niosła nas wdół; minęliśmy Mankabat, potem leżący na lewym brzegu Monsalud, wkońcu przybyliśmy do brzegu w Maabdah. Po ostatnim wylewie stała woda dość jeszcze wysoko,

65