Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Poco czekać, aż zaświta? — zapytał Niedźwiedzie Serce.
— Tak, poco? — potwierdził Piorunowy Grot. — Emma nie powinna ani chwili dłużej dusić się w tem więzieniu.
— Czy sądzicie, że Verdoja sam powinien wskazać drogę? — zapytał Sternau. — A więc napadniemy na hacjendę?
— Tak; nieodzownie. Biada mu, jeżeli nie zechce nam być posłuszny!
— Dobrze; trzeba jednak naprzód zbadać, co to za hacjenda.
— Poco badać? — rzekł Piorunowy Grot. — Pojedziedziemy tam poprostu, schwytamy tego łotra i przywleczemy ze sobą.
Poczciwy Antoni Unger gotów był do poruszeni nieba i ziemi, byle tylko jak najprędzej uwolnić swą ukochaną.
Sternau miał właśnie odpowiedzieć, gdy ktoś zawołał głośno:
Uff! Ntsage no-khi peniyll! — Uff! chodźcie tu bliżej!
Słowa te, wypowiedziane w narzeczu Apaczów, szły od strony, z której przybyli; mówiący musiał być niedaleko.
— Czyj to głos? — zapytał Sternau.
— Pogromcy Grizly — odparł jeden z Apaczów.
— Czy odszedł gdzieś?
— Tak; chciał przeszukać teren — zobaczyć, czy nie grozi niebezpieczeństwo.

90