Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zostawiając ojca, i córkę w niezbyt różowym nastroju. A jeżeli szpieg się pomylił? Indjanin nie słyszał tych słów, jakkolwiek wypowiedziano je głośno. Przeszedł wśród ciemności, jakby to był jasny dzień. Jak kot, dostał się na podwórze i przeskoczył przez mur. Szedł teraz przez ulice; po jakiejś godzinie przystanął na brzegu kanału, otoczonego drzewami. Przywarły tam do ziemi liczne ciemne postacie.
Jedna z nich podniosła się na odgłos jego kroków.
— Czy to ty, ojcze?
— Tak, Diego, to ja, — odparł Indjanin. — Wstawajcie; wracamy.
Wszyscy podnieśli się z ziemi; sprowadzono konie, ukryte wpobliżu, niebawem cały oddział był już w ruchu.
Pantera Południa jechał na czele ze, swym synem; reszta podążała w oddaleniu kilku kroków, jak wymagał szacunek dla wodza. Konie szły pewnie, choć noc była ciemna; zdawało się, że znają drogę doskonale. Mijali okolicę, pogrążoną w głębokiem milczeniu. Milczał również Pantera Południa. Wreszcie zapytał syna:
— Czy pamiętasz, jak w roku 1855 wypędziliśmy z Meksyku prezydenta Santa Anna?
Zapytany skinął głową na znak, że sobie przypomina.
— Doszło do strasznej walki ulicznej, w której nasz mały oddział omal nie został rozbity.
— Tak. Otrzymałem cios w piersi, uderzenie w gło-

178