Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W takim razie zamelduj mnie, należę bowiem do jego przyjaciół.
Ta pewna siebie odpowiedź starca wywarła na służącym silne wrażenie. Zapytał:
— Jak się nazywacie, sennor?
— Nazywam się Pedro Arbellez i jestem właścicielem hacjendy dei Erina.
— Ach tak, to co innego, sennor! Odbyliście daleką drogę; wasz wygląd wprowadził mnie w błąd. Muszę dbać o to, by pana mego nie trudzono zbytnio wizytami. Cały świat chce z nim mówić, gdyż u nikogo innego nie można znaleźć sprawiedliwości. Niech sennor wejdzie i niech poleci, aby służba jego zatrzymała się na dziedzińcu.
Vaquerzy wjechali na podwórze, służący zaś zaprowadził Arbelleza do pokoju, który mimo swej przestronności posiadał tylko jedno okno. Wisiały tam dwa hamaki. Na stole stały przybory do pisania i leżał stos papierów. W każdym hamaku siedział człowiek z papierosem w ustach. Jednym z nich był Benito Juarez, najwyższy sędzia kraju. Podniósł się na widok gościa i rzekł:
— Ach, kogo widzę, sennor Arbellez! Nie widziałem pana od siedmiu lat, kiedy to dałem panu w dzierżawę hacjendę Vandaqua. Cóż mi przynosicie?
— Czynsz dzierżawny, sennor, — odparł zapytany. — Oprócz tego mam do pana wielką prośbę.
— Czy to sprawa osobista?
— Nie. Przychodzę do sennora, jako do sędziego.
— Zostanie pan wysłuchany; ale naprzód muszę załatwić sprawę tego sennora. Proszę odłożyć przybory

155