Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

godnie, tak samo jak wy; ale za każdą próbę jednej strony, druga życiem zapłaci; za to ręczę słowem.
Landola przerwał w tem miejscu, chcąc zorjentować się, jakie wrażenie wywarły te słowa na jeńcach. Oni leżeli jak przedtem, nie mówiąc ani słowa.
— Komunikuję wam jeszcze, że będziecie tutaj przez całą drogę leżeli, jak teraz; codziennie będzie zachodził ze mną majtek, aby rozwiązywać wam ręce do posiłku. No, to wystarczy. Nie zapominajcie, że macie do czynienia z człowiekiem, który za najmniejsze nieposłuszeństwo karze śmiercią. Życzę dobrej nocy!
Kapitan wziął po tych słowach latarkę, wyszedł i zawarł drzwi na ciężkie, żelazne rygle.
W przeciągu kilku minut w ponurej, wilgotnej komorze panowała cisza. Słychać tylko było, jak od czasu do czasu przebiegają po podłodze szczury okrętowe, zwykli goście pod pokładami statków. Wreszcie Apacz wydał ze siebie jeden jedyny dźwięk:
— Uff!
— Uff! — odparł po chwili Bawole Czoło, wódz Miksteków.
Znowu zapanowało milczenie, tym razem krótkie. Mariano zapytał swego sąsiada, Sternaua:
— Cóż ty na to, Carlosie?
— Nic — brzmiała poważnym tonem wypowiedziana odpowiedź. — Czy nie mógłbyś w przeciągu nocy zwolnić się z łańcucha?
— Niepodobna! Łańcuch za mocny. A zresztą, mamy przecież skute ręce i nogi.
— Cóż, w takim razie musimy się poddać.
Sternau powiedział to głosem spokojnym, zgrzytanie

145