Strona:Karol May - Pantera Południa.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Po tych słowach Bawole Czoło oddalił się i opuścił piramidę. Podążył za nim dumnie i wyniośle Apacz, którego serce przepełnione było szczęściem z powodu słodkiej rozmowy z niewiastą. — —
Nie wolno było opuścić obozu, dopóki się nie ściemniło. Wojownicy mieli ruszyć z nastaniem ciemności. Gdy więc zapadł wieczór, udali się Apacze do wnętrza piramidy; każdy miał broń przy sobie i rzeczy najniezbędniejsze. Gdy ostatni z nich próg przestąpił, zasunięto wejście kamieniem i orszak cały ruszył w drogę. Na czele szedł Niedźwiedzie Serce, na końcu Sternau.
Minęli schody. Sternau podłożył ładunek prochu pod korytarz i, zapaliwszy lont, podążył za innymi. Nie krzesając światła szczęśliwie minęli przejście podziemne, poczem zasypali natychmiast jego wylot.
Usłyszeli teraz cichy huk, coś jakgdyby dalekie trzęsienie ziemi; nie widać było jednak żadnego błysku. Mina wybuchła i wysadziła korytarz. Teraz nikt nie mógł odkryć, w jaki sposób uciekli.
Coprawda, wydostali się z potrzasku, ale trzeba było jeszcze zagarnąć sto siedemdziesiąt koni.
Posłano wywiadowców, aby zbadali, jak wierzchowce są strzeżone. Wrócili z wiadomością, że spostrzegli trzech wartowników. Wysłano ich zpowrotem, by straż usunęli, poczem wszyscy ruszyli naprzód.
Były to konie indjańskie; dopuściły do siebie czerwonoskórych. nie parsknąwszy nawet i nie zdradziwszy niepokoju. Na rozkaz Sternaua zachowano wszelkie środki ostrożności. Aby nie obrócić na siebie uwagi Komanczów, Apaczoe dosiadali koni pojedyńczo i pojedyńczo od-

125