Strona:Karol May - Osman Pasza.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

głosy, które dochodziły od strony wejścia. Posunęliśmy się dalej, i z poza wysokiego wału pak dostrzegliśmy mówiących. Były to trzy osoby, które siedziały obok siebie na ziemi u wylotu korytarza i, mówiąc, gwałtownie gestykulowały. Zdawały się być bardzo czemś przejęte. Im bardziej zbliżaliśmy się, tem wyraźniej dochodziły nas słowa. W końcu dwa tylko worki oddzielały nas od nich, i usłyszałem dokładnie, jak jeden z nich powiedział:
— Nie, nie wolno nam teraz zejść do niego. Wiecie, że za nieposłuszeństwo grozi śmierć;
— Ale takie nieoczekiwane zajście pozwala na wyjątek; Może nas ukarać właśnie dlatego, że nie zameldowaliśmy tego na czas;
— Przyznaję ci rację; — przystał trzeci — co nas wogóle obchodzą te psy Ghasai? Zdaje się, że to o nich właśnie chodzi.
— Boję się, że i o nas również — odparł drugi.
— Dlaczego tak sądzisz?
— Bo asakerzy się nie oddalają. Tak szczelnie otoczyli cały plac, że żaden z nas się nie wywinie. Boję się, że ich zapędy dotyczą nietylko Ghasai, ale i nas. Proponuję więc, abyśmy, mimo surowego zakazu, zawiadomili sefira.
Gdyby propozycja, tego człowieka była przyjęta, zostalibyśmy zauważeni w chwili, kie-

93