Strona:Karol May - Osman Pasza.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ko wywęszyłeś! Ale to ci się na nic nie zda, zaraz się wyrwę i cię zmiażdżę!
Szarpnął łokcie i kolana, skurczył się i rozprężył całą siłą swego wielkiego, mocnego tułowia. Rozległ się trzask, ale wysiłek jego był daremny: powrozy wytrzymały i wskutek napięcia wpiły mu się w ciało tak boleśnie, że nie mógł zdławić jękliwego okrzyku.
— Nie trudź się — to daremne! — rzekłem — mam większą, niż ty wprawę w nakładaniu więzów/ Ten, którego ja wiążę, nie wydobywa się bez mego pozwolenia! A teraz wdzięczny ci jestem za dobrą wolę, dzięki której dopuściłeś mnie do największych waszych tajemnic!
— Nic nie rozumiem! — krzyknął.
— O sillanie! — wytłumaczyłem.
— Nic, nic nie powiedziałem!
— O Emir-i-Sillan!
— Taki nie istnieje!
— O Gul-i-Sziraz.
— To bajka i nigdy nic podobnego nie istniało.
— A więc i nie Biwe-i-Hakim?
— Nie.
— Ani Szems-i-Dżamal?
— Nie, nie, po tysiąckroć nie. To są zmyślone imiona, nie mające żadnego sensu.
— A więc i słowo sili jest tylko zmyśloną bajką?
— Tak.

85