Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  284  —

tecznić zapomocą znaku, dawniej przez nas używanego, liczyłem się bowiem z tem, że zachowanie się jego wobec tak nagłej niespodzianki mogłoby nas zdradzić.
Leżeliśmy z pół godziny za Indyanami, lecz nie usłyszeliśmy nic ważnego, nawet o celu ich obecnej podróży nie padło ani słowo. Wódz milczał zupełnie i raz tylko cicho się poruszył. Postać jego podobna była do rzeźby, w oczach tylko przebijało się życie. Co chwila spozierał z wyrazem zadowolonej nienawiści na jeńca, który siedział także nieruchomo, ze spuszczonemi ciągle oczyma, jakby znajdował się w otoczeniu, godnem pogardy i zupełnej obojętności. Jednem słowem określić go można było jako uosobienie dumy.
Po upływie wspomnianego czasu zabrzmiał zdala głos wilka górskiego, na co odpowiedział taki sam głos drugi i trzeci. To dało wodzowi powód do przerwania ciszy:
— Czy blada twarz słyszy te głosy? Wilki kłócą się o kości, które im kui-erant[1] zostawił ze swej uczty.
Old Surehand milczał, a wódz mówił dalej:
— Tak będą się kłóciły jutro o twoje kości!
Gdy jeniec i teraz nic nie odpowiedział, ofuknął go gniewnie Tusaga Saricz:
— Czemu nie mówisz? Nie wiesz, że należy odpowiadać, kiedy wódz sławny otworzy usta, by zadać pytanie?
— Sławny? Pshaw! — odezwał się na to wzgardliwie Old Surehand.
— Wątpisz o tem?
— Tak.
— To mnie nie znasz!

— Istotnie jest tak! Poznałem cię dopiero teraz, gdy cię zobaczyłem. Dawniej nigdy twego imienia nie słyszałem. Jak wobec tego możesz być sławnym?

  1. Szary niedźwiedź.