Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  258  —

— Zdaje się. Wspominał coś o niejakim Old Shatterhandzie i Winnetou.
— To rzeczywiście nas poznał. Szkoda, że tak się stało! A co potem uczynił?
— Odjechał.
— I nic już więcej nie powiedział?
— Dał mi jeszcze polecenie.
— Do kogo?
— Do Old Shatterhanda.
— To znaczy do mnie. Jakież to polecenie?
— To właściwie... obraziłoby was pewnie, sir.
— Bądźcie o to spokojni i powtórzcie mi dokładnie każde słowo!
— Nazwał was największym łotrem na świecie i oświadczył, że nie miałby nic przeciw temu, gdybyście jego towarzyszy powywieszali, lub w inny sposób zabili, że jednak z wami jeszcze sam się policzy.
— To wszystko?
— Wszystko. Przez to, że was nazwał łotrem, napędził mi strachu przed wami. Gdybym była nie widziała, że brat stał przed drzwiami długo i spokojnie, z czego wnioskowałam, że mi nic nie grozi, byłabym jeszcze nie przyszła.
— Nie bójcie się niczego! Nic wam się nie stanie.
Wróciłem do izby, a syn kowala poszedł za mną.
— Czy wiecie już, gdzie generał? — zawołał do mnie Spencer.
— Uciekł — odparłem mu.
— Ach! Naprawdę? — rzekł wesoło.
— Tak. Ja nie ukrywam prawdy, jak wy, lecz mówię ją odrazu.
— Dzięki Bogu! Wobec tego nie wpadnie już wam w ręce.
— Dziś nie, ale później tem pewniej. Za to wy nam nie umkniecie!
Pshaw! Wypuścicie nas prędko na wolność!
— Dlaczego?
— Ze strachu przed nim.