Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  335  —

cienkiem ciele była nieocenionym obrazem tej nierozłącznej, a często tak niezgodnej dwójki.
Nasze układy o skóry odbyły się oczywiście między nami tak, że Utajowie tego nie słyszeli. Mogli więc nadal myśleć i opowiadać, że Old Surehand zabił jednego dnia cztery niedźwiedzie. Indyanie od chwili skrępowania zachowywali zupełne milczenie. Ani nie rozmawiali z sobą, ani wódz nie zwrócił się do nas choćby słowem. Było nam to zresztą na rękę, gdyż potrzebowaliśmy spoczynku wobec tego, że poprzedniej nocy spaliśmy mało. Aby oświetlić wygodnie obóz, roznieciliśmy jedno wielkie ognisko, przy którem przyrządziliśmy sobie wieczerzę z mięsa niedźwiedziego. Po wieczerzy wyznaczyliśmy porządek straży. Pierwszą objąłem ja, ponieważ wskutek wielkiego znużenia i bolu rany chciałem potem spać dłużej jednym ciągiem.
Straż urządziliśmy tak, jak pewnie nigdy tego na Dzikim Zachodzie nie czyniono. Oto jeńcy musieli także czuwać. Było tam razem z naszymi okrągło szećdziesiąt koni, które w nocy należało trzymać razem. Tego mogli pilnować Utajowie w ten sposób, że co godziny dwu z nich rozwiązywano. Niebezpieczeństwa dla nas w tem nie było, bo nie mieli broni, a ponieważ wiedzieli, że rano odzyskają wolność, przeto nie obawialiśmy się żadnego kłopotu z ich strony.
Kiedy reszta towarzyszy udała się na spoczynek, usiadł Old Surehand obok mnie i rzekł:
— Pozwólcie, że będę z wami czuwał! Spałem przez całą noc i jestem żwawy jak ryba w potoku. Radość ze spotkania się z wami nie pozwala mi usnąć.Opowiedzieliśmy sobie wprawdzie niejedno już w południe, ale pozostało jeszcze wiele do omówienia w cztery oczy. Byliście u Wallace’a w Jefferson-City. Czy sami?
— Oczywiście, że sam — odparłem.
— Byliście jego gościem?
— Miałem być, lecz odmówiłem.
— Dlaczego?