Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  330  —

wywierał widok dumnego Apacza. Oczy wszystkich zwrócone były na niego, a nikt nie odważył się chwycić za broń. Chociaż pojawienie się nasze zaskoczyło i przeraziło Utajów niezmiernie, przecież nie zdołali dać temu jakikolwiek wyraz. Wódz nawet zapomniał zerwać się z ziemi i odpowiedział z lękiem:
— To... to... srebrzysta strzelba Winnetou!
— Ja jestem wódz Apaczów, tu stoi mój biały brat, Old Shatterhand, ze swoją strzelbą czarodziejską. Za nami zobaczysz jeszcze kilku wodzów czerwonych plemion i waleczne blade twarze. Wszyscy oni wymierzyli do was swoje strzelby. Powiedz swoim wojownikom, żeby nie ruszyli ręką, ani nogą, gdyż kto poważy się to uczynić, dostanie w tej chwili kulą w łeb!
Z prawdziwą rozkoszą patrzyliśmy na skutki tych słów. Żaden z Indyan nie wykonał najmniejszego ruchu. Wszyscy stali jak posągi. Wódz wlepił we mnie wylękły wzrok i odpowiedział Apaczowi głosem proszącym:
— Widzę, że jesteś Winnetou i wierzę, że ta blada twarz, to Old Shatterhand. Nie chcę, żeby jego strzelba czarodziejska była ku mnie zwrócona. Powiedz mu, żeby ją spuścił!
— Old Shatterhand nie przyjmuje od nikogo rozkazów, nawet odemnie, choć jestem jego przyjacielem bratem!
— To poproś go!
— Nie usłucha. Gotów tylko wówczas spełnić prośbę, jeśli ona wyjdzie z ust brata jego Old Surehanda.
Na to zwrócił się Tusaga Saricz do swego jeńca:
— Poproś ty Old Shatterhanda, żeby już nie mierzył do mnie ze strzelby.
Old Surehand poczuł się w swoim żywiole i odpowiedział:
— Przedłożę mu tę prośbę tylko wtedy, gdy wszystkie moje życzenia spełnisz szybko bez oporu.
— Czego żądasz odemnie!