Strona:Karol May - Old Surehand 06.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  310  —

Potwór zachwiał się, jakby miał runąć, lecz odwróciwszy się niespodzianie, wyciągnął łapy za Winnetou, który zaledwie zdołał odskoczyć. Teraz Apaczowi groziło niebezpieczeństwo śmierci. Ja stanąłem natychmiast za niedźwiedziem, pchnąłem go i odskoczyłem, zostawiając nóż w ranie. Teraz już niedźwiedź nie zachwiał się, lecz stanął nieruchomo. Trwało to może pół minuty, poczem runął na miejscu, jakby uderzony niewidzialnym młotem i nie poruszył się więcej.
— Uff! Pchnąłeś go znakomicie! — rzekł Apacz, wyciągając do mnie rękę. — Pewnie już nigdy nie wstanie!
— Ja tylko dopomogłem tobie — odrzekłem. — Serce olbrzyma tkwi chyba w dziesięciu workach, tyle trzeba było siły, ażeby wbić w nie ostrze noża.
Przed nami leżało cielsko, ważące przynajmniej dziesięć cetnarów, a dokoła rozchodził się odór, który zabijał wszelki smak na jego łapy. Zazwyczaj cuchną koty przenikliwiej niż niedźwiedzie, ale ten tworzył wyjątek.
Gdy nadeszli towarzysze, rozciągnęliśmy niedźwiedzia i wtedy dopiero mogliśmy ocenić ogrom jego kształtów, oraz wyobrazić sobie, coby z nas było, gdybyśmy byli nie mogli zaufać naszym nożom.
— Ja sobie tak tego nie przedstawiałem — rzekł Old Surehand. — Pójść tylko z nożem na takiego potwora, to naprawdę kuszenie Pana Boga. Nie należę do słabych, ani do tchórzów, ale na tobym się nie odważył!
— Brat się myli — odpowiedział Winnetou. — Dobry nóż i pewna ręka często są lepsze, niż dokładnie wymierzona kula. Nie każdy zresztą niedźwiedź tak wielki jest, jak ten.
Apanaczka milczał. Wyrwał nóż mój z ciała niedźwiedzia, a musiał przy tem użyć tyle siły, że tylko cicho głową potrząsnął. Tem głośniej zachowywał się Hammerdull. Przypatrzył się ranom zwierza i zawołał ze zdumieniem: