Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  192  —

— A pan spodziewasz się po mnie, że zlituję nad nim?
— Tak.
— Chociaż jestem człowiekiem, którego on przeznaczył na śmierć?
— Mimo to mam tę nadzieję. Może on się jeszcze rozmyśli i puści was wolno.
— Bardzo ładnie! To niezwykły człowiek. „Może mnie puści wolno!“ Czy wy zdajecie sobie sprawę z tego, coście teraz wymówili? Popełniliście głupstwo jakich mało, i pozwoliliście sobie na bezprzykładne zuchwalstwo i bezczelność. Czyż nie zauważyliście przedtem, że mogliśmy byli wszyscy odjechać, gdybyśmy byli chcieli? Czy myślicie, że my jesteśmy owce, które można wlec, gdzie się zechce, i zarzynać, kiedy się komu spodoba? A co będzie, jeśli ja powiem, że ulżę staremu w cierpieniach tylko pod warunkiem, że nas uwolnicie?
— Na to oczywiście nie przystaniemy.
— A jeśli zażądam, żeby mnie nie zamordowano, lecz postąpiono ze mną tak jak z towarzyszami?
— Możeby się dało z nim o tem pomówić!
— Tu trzeba pewnego przyrzeczenia!
Well! Czy mam go zapytać?
— Tak.
Układał się z Old Wabblem przez czas dłuższy, wkońcu przyszedł do mnie i oświadczył:
— To twarda głowa. Trwa przy tem, że musicie umrzeć i woli znosić cierpienia, bo bardzo was nienawidzi.
Tego było już za wiele moim towarzyszom i zaczęli wyraźnie na to sarkać.
— Ja zmienić jego postanowienia nie mogę — rzekł Cox. — Wobec tego zapewne nie zajmiecie się nim wcale, mr. Shatterhand?
— Czemu nie? Powiedzieliście przedtem, że on także jest człowiekiem. To był fałsz, a prawdą jest to, co teraz usłyszycie. Ja jestem człowiekiem i postąpię