Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  189  —

— Oczy wszystkich zwróciły się teraz na przeciwników, poruszających się wciąż jeszcze dokoła kobiety, która stała w środku, nieobecna duchem. Tibo taka, najbardziej ciekaw zakończenia tej dziwnej sceny, stał w pobliżu. Zniecierpliwiony wreszcie Apanaczka zapytał:
— Czy Old Wabble przypuści mnie do tej kobiety?
— Nie! — oświadczył starzec.
— To ja go zmuszę!
— Spróbuj!
— I nie oszczędzę przytem starego zabójcy Indyan!
— Ja ciebie także nie!
— Uff! To zatrzymaj tę skwaw dla siebie!
Zawrócił konia, jakby chciał z koła wyjechać. Znając Apanaczkę, wiedziałem, ze to tylko finta z jego strony, podjęta w tym celu, żeby odwrócić od siebie na chwilę uwagę starego. Old Wabble pozwolił się rzeczywiście wywieść w pole, bo zwrócił się w stronę, gdzie stał Cox, i zawołał pewnym siebie tonem:
— No, kto miał słuszność? Gdzieżby Fred Cutter dał się zrzucić czerwonemu! Coś podobnego jeszcze mi się nie zdarzyło; th’ is clear!
— Uważajcie, uważajcie, nadjeżdża! — zabrzmiały ostrzegawcze okrzyki trampów.
Stary oglądnął się, lecz konia nie odwrócił. Widząc Apanaczkę, zbliżającego się do siebie w potężnych skokach, krzyknął ze strachu, gdyż wyminąć go już nie mógł. Widzowie z zapartym oddechem czekali na to, co teraz nastąpi. Mój skok na Hatatitli był tylko tak zwanem na Zachodzie force and adroitness; Apanaczka zaś, wydawszy przeraźliwy okrzyk wojenny Komanczów, rzucił się naprzód i przesadził konia Old Wabble’a na poprzek, jakby na nim jeźdźca nie było. Jasnem było, że narażał przytem swoje życie, bo miał skrępowane nogi i ręce, a musiał uderzyć o starego. Mimoto dostał się szczęśliwie na drugą stronę, zdawało się tylko, że koń jego padnie na głowę, gdy dotknie ziemi