Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  186  —

Prócz Winnetou i obłąkanej nikt nie zdołał się powstrzymać od wydania okrzyku przerażenia, zdumienia i uznania zarazem. Mój ogier wykonał tylko ten skok i nie postąpiwszy ani krokiem dalej, stał spokojnie jak ulany ze spiżu. Guślarz zerwał się tymczasem i pochwycił strzelbę, która mu była wypadła. Oczy iskrzyły mu się wściekłością. Cox jednak wziął mu broń z ręki i krzyknął z gniewem:
— Muszę wam, sir, potrzymać strzelbę, dopóki nie odjedziecie, bo narobicie jeszcze nieszczęścia! Oświadczyłem wam już na początku, że nie zniosę wrogiego, a już najmniej czynnego zachowania się wobec Old Shatterhanda!
— Zostawcie go, dajcie mu pokój! — rzekłem. — Jeśli raz jeszcze rzuci się na mnie, poczuje to jeszcze lepiej! Zresztą ja go także ostrzegłem, żeby się miał na baczności. To rzeczywiście nieuleczalny idyota!
Guślarz wystękał prawie z wściekłości:
— Zabijcie go, mr. Cox! Czy go zabijecie?
— Tak — potwierdził zapytany. — Jego życie przyrzeczone Old Wabble’owi.
— Dzięki Bogu! W przeciwnym bowiem razie jabym go sprzątnął po otrzymaniu strzelby nawet pod grozą, że wy mnie zastrzelilibyście potem. Wy nie wiecie, co to za dyabeł z tego człowieka! Winnetou jest wobec niego prawdziwym aniołem. Zastrzelcie go, zastrzelcie!
— Zapewniam was, że życzenie wasze się spełni! — uspokoił go Old Wabble. — On albo ja! Z nas dwu tylko jeden może pozostać na ziemi, a ponieważ ja jestem tym jednym, przeto on musi ustąpić.
— To skończcie z nim rychło, bo wam jeszcze ucieknie!
Żona jego, nie wzruszona niczem, nawet wystrzałem, pojechała do zarośli, odłamała kilka gałązek, splotła je nakształt wianka i włożyła sobie na głowę. Potem wróciła do najbliższego trampa i rzekła, wskazując na głowę: