Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  164  —

— Ach, także Holbers? Piękne nazwisko! Prawda? Czy na imię wam także Pitt?
— Nie. Na imię mi Izajasz. Czy was to może zajmuje?
— Izajasz? Uff! Oczywiście, że zajmuje.
— Krzyczycie „uff!“ Czy was może boleśnie drasnęło moje imię?
Zamiast odpowiedzieć jemu na pytanie, zwrócił się Dick do Holbersa:
— Czy słyszałeś, Picie? Ten człowiek nosi biblijne imię Izajasz!
— Jeśli sądzisz, że słyszałem, to masz słuszność — odrzekł długi.
— Cóż ty na to?
— Nic.
— Masz właściwie słuszność, kochany Picie. Skoro bowiem drab ten jest trampem, to ja także uważam milczenie za lepsze, ale taki już jestem ciekawski, że trudno mi trzymać usta zamknięte.
— Co to za tajemnicze zwroty? — zapytał strażnik. — Czy pozostają może w jakim związku z moją osobą, albo nazwiskiem?
— Tak się zdaje.
— Jakto?
— Czy w waszej rodzinie jest więcej takich imion biblijnych?
— Jest jeszcze jedno.
— Jakie?
— Joel.
— Uff! Znowu jeden z proroków. Wasz ojciec pewnie bardzo pobożny i obznajomiony z biblią. Nieprawdaż?
— O tem nic nie wiem. To tylko wiem, że był bardzo rozsądny i nie pozwolił klechom nic w siebie wmówić, a ja wdałem się w niego.
— W takim razie matka wasza miała silną wiarę?
— Niestety tak.
— Czemu niestety?