Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  162  —

złotem stanie, bo go zresztą nad Squirrel-Creekiem nie było. Nadto spodziewałem się tego zadośćuczynienia, że nie ja, lecz Cox zostanie oszukany.
Wkrótce po jego oddaleniu się usłyszałem za sobą równie zajmującą rozmowę jadących za mną Dicka Hammerdulla, Pitta Holbersa i jednego trampa, który ich pilnował, czego zresztą tak surowo nie brano, bo trampi pozwalali nam jechać wedle upodobania, byli bowiem pewni, że im nie umkniemy.
— Jesteście więc rzeczywiście pewni, że macie nas w swej mocy? — zapytał Hammerdull strażnika.
— Tak — odrzekł ten.
— To jesteście w grubym błędzie, gdyż my się wcale za waszych jeńców nie uważamy.
— A jednak jesteście w niewoli u nas.
— Śmieszność! Jedziemy tylko z wami trochę na wycieczkę.
— Skrępowani?
— To dla naszej przyjemności!
— Dziękuję za taką przyjemność! A to nic, że jesteście ograbieni?
— To wprost smutne! — roześmiał się grubas.
Nie tracił humoru, bo podobnie jak Pitt przed wyruszeniem na Zachód zaszył sobie pieniądze.
— Dobrze, że się tem nie martwicie — rzekł tramp ze złością. — Ale ja byłbym poważniejszy na waszem miejscu!
— A po co mamy spuszczać głowy? Jest nam dzisiaj tak dobrze, jak zawsze.
Na to zaklął tramp i zawołał:
— Chcecie ze mnie drwić, draby! Ale wy z pewnością dyabelnie się złościcie z tego powodu, że wpadliście w nasze ręce!
— Czy się złościmy, czy nie, to wszystko jedno, ale wy chyba także spokojnie się nie zachowujecie. Czy nie tak, stary szopie, Holbersie?
— Ja sądzę tak samo, kochany Dicku — odpowiedział długi.