Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  155  —

— I sądził, że ja przyjdę?
— Oczywiście.
— Kolma Puszi chciał zbliżyć się do Winnetou, ale tam niema osłony. Niech mi biały brat powie, czego sobie życzy! Ja go wysłucham,
— Czy chcesz nas wyswobodzić?
— Tak.
— Gdzie?
— To oznaczy Old Shatterhand, bo wie to sam najlepiej.
— Musimy to tak urządzić, żebyśmy mogli uwolnić towarzyszy. Dlatego tutaj tego dokonać nie możemy. Czy czerwony brat zechce dążyć za nami?
— Owszem.
— Jak długo i jak daleko?
— Dopóki nie będziecie wolni.
— Czy słyszałeś, o czem mówiono?
— Kolma Puszi leżał za kamieniami i słyszał wszystko.
— I to, że udajemy się nad Squirrel-Creek?
— Tak. Biali chcą znaleźć bonancę, której tam niema.
— Czy czerwony brat zna Squirrel-Creek?
— Znam te strony i wszystkie dalsze.
— Czy na drodze do tej rzeki jest miejsce, któreby się nadawało do wyratowania nas z niewoli dzisiaj wieczorem? Chodzi mi o to, żeby tam było więcej drzew i zarośli niż tutaj, gdzie jeden rzut oka wystarcza, żeby nas wszystkich zobaczyć.
— Kolma Puszi zna takie miejsce. Możecie tam dojechać w oznaczonym czasie i nie wpadnie to w oko, gdy się tam zatrzymacie. Ale czy biali pójdą tam za wami?
— Napewno. Nie znają tych stron widocznie i niewątpliwie bez zastrzeżeń powierzą się naszemu przewodnictwu.
— W takim razie niech Old Shatterhand zdąża prosto na południowy zachód, a gdy przyjdzie nad