Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  145  —

przyrzekliśmy to Old Wabble’owi, ale siebie i drugich możecie ocalić przez wskazanie nam pokładów złota.
— Czy to postanowiono niezłomnie?
— Tak.
— A słowa dotrzymacie?
— Z pewnością!
— Blada twarz pozwoli, że się nad tem jeszcze zastanowię!
Winnetou zamknął oczy na dowód, że się namyśla. Nastąpiła chwila milczenia. Istotnie znał on pokłady złota, ale nikt nie potrafiłby nawet największą groźbą zmusić go do zdradzenia tego. Chodziło mu o dwie rzeczy: żeby wyratować mnie, którego śmierć była już postanowiona, i zaczekać na sposobność uwolwienia nas wszystkich.
— Kiedyż dostanę odpowiedź? — zapytał Cox, gdy mu przerwa wydała się za długą?
— Blade twarze nie dostaną złota — rzekł Winnetou, otwierając oczy.
— Wzbraniasz się wskazać nam jeden taki placer?
— Nie.
— Jak mam to rozumieć? Nie odmawiasz nam pomocy, a jednak każesz wyrzec się złota. To sprzeczność!
— To nie jest sprzeczność. Winnetou zna nietylko miejsca, zawierające niewiele złota, lecz nawet wielką i bogatą bonancę. Gdyby szło tylko o niego, toby nie zdradził położenia tych miejsc. W tym wypadku jednak, w którym wchodzi w grę życie tylu ludzi, pokazałby wam bonance, gdyby był pewny, że ją znajdzie.
— Co? Znasz bonancę i mógłbyś jej nie znaleźć?
— To jest możliwe, bo Winnetou nie pożąda złota. Ilekroć na nie natrafi, wnet o tem zapomina. W Colorado widziałem właśnie bonance, niezmiernie bogatą, lecz niestety zapomniałem drogi, wiodącej do niej.
All devils! Jak można zapomnieć drogi do niezmiernie bogatej bonancy? Coś podobnego jeszcze