Strona:Karol May - Old Surehand 05.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  140  —

zmarszczce jego pooranego oblicza. Długie, siwe włosy, spadające mu z głowy w wężowatych kosmykach, nadawały tej twarzy wyrazu starej eumenidy albo gorgony męskiej, z której rąk polipowych nie było wyjścia. Migotliwe światło to buchającego w górę, to znów przygasającego ognia, nadawało tej chwiejnej postaci wyglądu tajemniczego. Gdyby nie zupełnie naga rzeczywistość, pozbawiona wszelkiej poezyi, byłbym sądził, że patrzę na scenę z bajki.
Na pytanie jego nie mogłem mu dać lepszej odpowiedzi od tej, którą usłyszał. On wziął ją za to, czem była, t. j. za szyderstwo, dlatego huknął na mnie:
— Nie poczynajcie sobie tak zuchwale, bo wam ścisnę pęta tak mocno, że krew tryśnie! Nie pozwolę na to, żebyście mnie wyśmiewali. Nie jestem Indyaninem! Czy rozumiecie, co chcę przez to powiedzieć?
— Że wogóle nie należycie do istot, zwanych ludźmi.
— A do jakich?
— Wyszukajcie sobie w państwie zwierzęcem jak najbrzydsze i najbardziej pogardzane stworzenie, a będziecie mieli to, czem jesteście.
Starzec roześmiał się chrapliwie i zawołał:
— Ten drab rzeczywiście nie zrozumiał mnie w swej głupocie! Oświadczyłem wam, że nie jestem Indyaninem. Czerwoni włóczą długo jeńców z sobą i prowadzą do swych pastwisk. Potem karmią ich dobrze, by ich uczynić zdolnymi do wytrzymania wielkich męczarni. Sam doświadczyłem w waszem towarzystwie, że to daje jeńcom sposobność do czekania na szczęśliwą chwilę. Kto nie ma nadziei ucieczki, a chce umrzeć prędko i bez bolu, chwyta się starego i zużytego środka, a mianowicie: obraża Indyan, w których ręce się dostał, ażeby zapomnieli się w gniewie i zabili go w jednej chwili. Jeśli sądzicie, że wam tu wypadnie wybrać między jednem albo drugiem, to grubo się mylicie. U mnie nie znajdziecie sposobności do ucieczki, bo ja ani myślę włóczyć was długo z sobą,