Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  257  —

— Powiedziałem ci, że nie jesteś ubogi. Nie chciałeś ograbić skarbu królewskiego, za to wolno ci wziąć tyle, ile jeden koń zdoła unieść.
— Co tobie się stało? — zawołał Helmers zdumiony.
— Nie mów dużo, lecz wsiadaj i jedź za mną!
Indyanin dosiadł konia, wziął jucznego za cugle i odjechał, a Helmers musiał ruszyć za nim. Noc była ciemna, lecz czerwony znał drogę doskonale, a półdzikie konie meksykańskie widzą w nocy, jak koty. Helmers mógł się śmiało powierzyć przewodnictwu Czoła Bawolego. Nie posuwali się jednak szybko, gdyż droga prowadziła przez trochę niedostępne wzgórza.
Czoło Bawole nie rzekł ani słowa. Ciszę nocną przerywał tylko odgłos kroków i parskanie koni. Tak upłynęła jedna godzina, a potem druga i trzecia. Wtem dał się słyszeć szmer wody. Dojechali do potoku i puścili się jego biegiem. Potem wynurzyła się przed nimi góra, podobna do wału, a kiedy zbliżyli się już prawie do niej, zsiadł Indyanin z konia i powiedział:
— Tu zaczekamy, dopóki dzień nie nadejdzie.
Helmers zeskoczył również na ziemię, puścił konia na paszę, usiadł na kamieniu obok Czoła Bawolego i zapytał:
— Czy jaskinia już blizko?
— Tak. Leży tam, gdzie ta woda z góry wypływa. Trzeba wejść do potoku, pochylić się, wleźć przez dziurę i dalej już jest jaskinia, której wielkości i przedziałów nie zna nikt, prócz Czoła Bawolego i Karji.
— Czy Karja umie milczeć?
— Umie!
Helmersowi przyszło na myśl to, o czem mówiła Ema.
— Ale ktoś chce jej wydrzeć tajemnicę skarbu — powiedział.
— Kto taki?
— Hrabia Alfonzo.
— Ugh!