Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  504  —

jak gdybyśmy nie mieli z nim żadnych rachunków i jakby był naszym najlepszym przyjacielem. To tak oburzyło Fennera, że zawołał z gniewem:
— To bezczelność, jakiej w życiu nie spotkałem! Ilekroć ten człowiek do mnie przybywał, postępowałem z nim zawsze z poważaniem, choćby już dla jego wieku, ale teraz jestem też za tem, żeby zastosować względem niego prawa preryi. Koniokradów i morderców wiesza się zawsze. Niechaj padnie w grób, w którym oddawna stoi już jedną nogą!
Na to mruknął starzec szyderczo:
— Nie troszczcie się o mój grób! Czy moje ścierwo pożyje jeszcze przez kilka lat, czy zgnije w grobie, to obojętne. Ja gwiżdzę na to!
Wszystkich oburzyły te słowa.
— Co za człowiek! — zawołał Treskow. — Zasługuje na stryczek. Ogłoście wyrok na niego, mr. Shatterhand, a my go natychmiast wykonamy.
— Tak, ja go ogłoszę, ale wy go nie wykonacie. — odrzekłem. — Czy będzie żył, czy nie, to jemu wszystko jedno, ale ja mu dam sposobność przekonania się, że każda sekunda życia ma wartość, przewyższającą wszelkie ziemskie bogactwa. Niechaj skomli do Boga o przedłużenie każdej minuty życia, a jeśli się nie nawróci, niechaj wrzeszczy ze strachu przed sprawiedliwością Boga, z której się śmieje. A gdy kiedyś pięść śmierci skrzywi jego ciało, niechaj wyje o przebaczenie grzechów swoich!
Odwiązałem go od słupa. On stanął, wyciągnął ścierpłe ręce i spojrzał na mnie pytająco.
— Możecie odejść! — powiedziałem.
— Ach! jestem wolny?
— Tak.
Na to on wybuchnął szyderczym śmiechem i zawołał:
— Zupełnie, jak w biblii: zbierać rozżarzone węgle na głowę wroga. Jesteście wzorem chrześcijanina, mr. Shatterhand! Ale to na mnie nie działa, bo mnie