Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  488  —

— Bez koni? W takim razie nie znacie Dicka Hammerdulla, mr. Shatterhand. Jeśli nawet zmuszony jestem kiedy rozstać się ze swoją starą klaczą, to czynię to dopiero w ostatniej chwili. Mam ją tutaj, a Holbers ma także swojego konia. Chcieliśmy dać je tu na stancyę, a potem zabrać. Teraz to już zbyteczne.
— Dobrze! Macie więc obydwaj konie. Ale wasze ubrania traperskie?
— Z niemi pożegnaliśmy się i ruszymy, jak stoimy.
— A parasole? — spytałem żartobliwie.
— Weźmiemy z sobą, bo zapłacone. Co zapłaciłem, to moje, a co moje, to mogę zabrać. Policya zaś nie ma prawa troszczyć się o to.
Well! A broń?
— Jest w gospodzie.
— Wszystko zatem w porządku. Ale co będzie z wami, mr. Treskow.
— Mam przy sobie rewolwer, a resztę muszę kupić. Czy pomożecie mi wybrać?
— Chętnie. Strzelbę i amunicyi dostaniecie tutaj, a konia dopiero w Kanzas-City, albo w Topeka.
— Czy tam będziemy?
— Tak. Nie wyjedziemy stąd prosto, lecz popłyniemy parowcem, po pierwsze dlatego, że zyskamy na czasie, a powtóre oszczędzimy koni. Jeśli Old Surehand postąpił rozumnie, to podążył w górę rzeki Republikan, a my także wzdłuż niej ruszymy. Do takiej jazdy trzeba dobrych koni.
— Czy wiecie, kiedy statek stąd odchodzi?
— Zdaje mi się, że jutro zaraz popołudniu. Zostaje więc nam całe przedpołudnie na poszukiwania. Ale o niejedno musimy zaraz się rozpytać, nie czekając jutra.
— O co?
— Generał pewnie już w drodze, nie mamy więc powodu szukać go tutaj, ale byłoby dobrze, gdybyśmy się dowiedzieli, którędy z miasta wyjechał.