Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  484  —

niczem, ażeby pochwycić „generała“. A zatem dokąd on się uda?
— W Rocky Mauntains.
— Rzeczywiście? Z takimi pieniądzmi w kieszeni?
— To za mądry człowiek na to, żeby miał siedzieć na Wschodzie, trwonić pieniądze i dać się przytem pochwycić.
— Ależ Góry Skaliste ciągną się przez całe Stany Zjednoczone! Czy znacie dokładnie miejsce, do którego on zmierza?
— Tak.
— Które to?
— Ja mam to powiedzieć? Wy wiecie to także.
— Ja? — zapytał zdziwiony.
— Tak.
— Od kogóż mogłem się dowiedzieć?
— Od tego samego człowieka, od którego ja to słyszałem: od Spencera.
— Spencer... Spencer... któż nazywa się... Aha! Myślicie o tym grubijaninie, którego wczoraj wyprosiliście tak doskonale?
— Właśnie. Wszak przypominacie sobie, co do mnie mówił?
— Tak.
— Zrobił mi pewną propozycyę.
— Ażebyście poszli z nim do parku San Louis.
— Tak. Tam udaje się także „generał“.
— Czy Spencer o tem mówił?
— Nie zauważyliście tego?
— Nie wiem, czy wymienił „generała“. W owej chwili zapewne coś odwróciło moją uwagę od waszej rozmowy. „Generał“ więc dąży tam razem z nimi?
— Oczywiście! Przecież to dowódca tych drabów, którzy zamierzają utworzyć bandę zbójecką. Czy pójdziecie za takimi ludźmi, mr. Treskow i zbliżycie się do nich?
— Nie cofnę się przed niczem, żeby go schwytać.