Strona:Karol May - Old Surehand 04.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  449  —

porządny kąsek między zęby. Mnie to potrzebniejsze, aniżeli drugim, gdyż odkąd musiałem zostawić w San Francisko moją starą, dobrą klacz, spadłem bardzo z ciała z tęsknoty za nią. Czy mówię prawdę, ty stary szopie, Holbersie?
— Jeśli sądzisz, Dicku, że ci żal klaczy, to nie mam nic przeciwko temu. Mnie tak samo ciężko bez mojego bydlęcia. A jak tobie, Billu Potterze?
— Mnie? — Gdzie jest mój koń, to mi zupełnie obojętne, hihihi! Główna rzecz w tem, że u pani Thick czuje się dobrze.
— To jeszcze najlepsze — potwierdziła gospodyni. — Jedzcie i pijcie, jak długo wam się podoba. Ale nie zapomnij o przyrzeczeniu, Piotrze!
— O jakiem?
— Miałeś nam coś opowiedzieć!
— Ach tak! No, jeśli będziesz dobrze nalewała, to nie poskąpię słów.
Kiedy on, jedząc, prowadził wyobraźnię słuchaczy po terenie przeżytych przygód, siedział Winnetou na swojem miejscu, niewiele biorąc z niezwykłych dlań potraw bladych twarzy. Wina nie tknął. Wiedział, że „woda ognista“ była największym wrogiem jego narodu, nienawidził więc jej i wstręt czuł do niej. Uwaga jego kupiła się na rozmowie, prowadzonej półgłosem, co zawsze jest dowodem ważności jej przedmiotu.
— Jakżeż tam było w admiralicyj? — spytał Sam Firegun porucznika.
— Zupełnie tak, jak się tego można było spodziewać — odrzekł Parker, który trzymał rękę na temblaku. — Uzyskałem stopień kapitana i uwolnienie od służby aż do wyzdrowienia.
— A co będzie ze statkiem?
— „Swallow“ ucierpiała trochę i pójdzie dla naprawy do doków.
— A nasi jeńcy?
— Stanie się z nimi to, co przewidziałem.
— To znaczy?