Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  62  —

— Hm! Pisarz postępuje właściwie niemądrze, jeśli opowiada ustnie to, co chce drukiem ogłosić. Sami to uznacie, gents!
Zmierzał widocznie do tego, żeby go jeszcze bardziej proszono. Kiedy obecni powtórzyli prośbę, oświadczył:
Well, skoro już dziś taka opanowała nas ochota do opowiadania, to przedstawię wam to zdarzenie zgodnie z prawdą.
Pani Thick przeszła teraz obok mnie i szepnęła:
— Dzięki, sir, żeście uniknęli burdy! Z jego opowiadania będziecie zadowoleni. On pisze książki i mówi tak pięknie, tak niesłychanie pięknie!
Ciekaw byłem, jaką to historyę ułoży ten człowiek z prostych całkiem wypadków.
Usiadł w odpowiedniej postawie i zaczął opowiadać, jak wprawny i zręczny bajarz:
— Było to w porcie Sacramento, w którym przebijał się obraz życia w bardzo jaskrawych barwach. Tłum, płynący wybrzeżem bądź w pogoni za zajęciami, bądź też na bezcelowej włóczędze, nie wyglądał na zbiorowisko mieszkańców jednego okręgu, a tem mniej jednego miasta. Przypominał raczej karnawał, jednoczący na krótki czas przedstawicieli wszystkich narodowości.
Tu stała grupa chudych Jankesów w nieuniknionych czarnych frakach, w cylindrach wciśniętych głęboko na tył głowy, z rękami w kieszeniach, złotymi łańcuchami, szpilkami w krawatach, spinkami i brelolokami. Tam przeciskała się gromadka Chińczyków w blado-niebieskich bluzach perkalowych, białych spodniach i z długimi, starannie splecionymi warkoczami. Wyspiarze z mórz południowych szli trwożnie zakłopotani i zdziwieni po tym obcym gruncie, a ilekroć ujrzeli coś osobliwego wedle ich pojęć, pochylali ku sobie głowy i szeptali pocichu. Meksykanie kroczyli dumnie w aksamitnych spodniach, rozprutych po bokach i obszytych srebrnymi guzikami, w krótkich, tak samo