Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  55  —

doszedł mnie odgłos kroków. Obok mnie przemknęła jakaś postać, a potem druga. Z powodu ciemności nie mogłem ich dokładnie rozpoznać, ale wydało mi się, że byli Jones i Holman.
Zniknęli obaj w ciemności, zanim zdołałem puścić się za nimi w pogoń. Wobec tego stanu rzeczy powróciłem czemprędzej do domu, wpadłem do sali i spytałem Lincolna:
— Czy Holman jeszcze siedzi, Abrahamie?
— Czemu o to pytacie? Byłem u niego przed pół godziną.
— Zdaje mi się, że widziałem jego i Jonosa koło świdra. Tam jest światło i koło idzie.
— Jest światło i koło idzie? — zawołał Wilmers. — Na miłość Boga, czyżby się wyrwał! Słyszał, że świder miał już dotrzeć do ropy i... Prędzej, prędzej... trzeba zobaczyć, gdzie on jest!
Wybiegliśmy i zastaliśmy zasunięte rygle mocnych drzwi sklepionej izby, w której umieszczono więźnia. Otworzyliśmy drzwi, ale Holmana już tam nie było.
— Uwolnił go Kanada-Bill! — zawołał Lincoln. — Trzeba natychmiast...
— Dajcie im pokój, sir! — przerwał mu Wilmers. — Jutro rano znajdziemy ich tropy i dostaniemy ich napewno w nasze ręce, ale świder... świder...! Chodźmy tam jak najprędzej!
Kobiety prawie oniemiały ze strachu, a my, mężczyźni, wypadliśmy na dwór. Zaledwie uszliśmy kilkanaście kroków, huknął straszny grzmot, jak gdyby ktoś ziemię rozdarł. Grunt zatrząsł się nam pod nogami, a kiedy, przerażony do głębi, podniosłem oczy, ujrzałem w okolicy świdra rozżarzony snop ognia, wznoszący się na sześćdziesiąt, albo i więcej stóp w górę. Równocześnie rozszedł się dojmujący odór gazu, który wprost tamował nam oddech.
— Dolina płonie! — krzyknął Wilmers.
Miał niestety słuszność.
Od otworu w świdrze płynęło w dół ku rzece