Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  237  —

Z temi słowy przystąpił do ogiera, odsunąwszy wakerów, którzy mu chcieli dopomóc w zdjęciu więzów. Zwierzę tarzało się wciąż jeszcze po ziemi, parskając i stękając. Helmers odrzucił mu kosz z pyska i dobył noża. Został tylko koniec lassa, owinięty koniowi dokoła pyska. Helmers wziął ten rzemień w lewą rękę, rozciął szybko więzy najpierw tylnych, a potem przednich nóg. Kiedy koń się poderwał, siedział mu już na grzbiecie, jak przyrośnięty.
Teraz zaczęła się walka między jeźdźcem a koniem, jakiej obecni widzowie, cofający się ostrożnie, nie oglądali. Ogier wznosił się w górę na przemiany, to tyłem, to przodem, podskakiwał w bok, kopał i kąsał, rzucał się na ziemię, tarzał się i zrywał nanowo, ale jeździec siedział na nim ciągle. Była to najpierw walka ludzkiej inteligencyi z opornością dzikiego zwierzęcia, poczem jednak zamieniła się w zmaganie się wyłącznie ludzkich mięśni z siłą zwierzęcą. Koń pocił się niemal pianą, nie parskał już, lecz chrząkał i stękał, wysilając resztę woli, ale żelazny jeździec nie poddawał się ani na chwilę. Stalowymi niemal kolanami ścisnął konia tak, że mu zaczęło brakować oddechu. Koń podskoczył po raz ostatni w górę wszystkiemi czterema nogami i jak szalony pognał przez kamienie, rowy i krzaki. W pół minuty zniknął razem z jeźdźcem.
— Do kroćset dyabłów! Czegoś podobnego nie widziałem jeszcze w swojem życiu! — przerwał Arbellez.
— Skręci kark! — rzekł jeden z wakerów.
— Już nie — wtrącił drugi. — Zwyciężył!
— Bałam się bardzo o niego. — przyznała się Ema. — Zdaje mi się jednak, że mu już niebezpieczeństwo nie grozi. Prawda, ojcze?
— Bądź spokojna! Kto tak silnie siedzi i tyle siły okazał, ten już nie spadnie. To wyglądało tak, jak gdyby dyabeł walczył z dyabłem. Wątpię, czy nawet Itintika zrobiłby to lepiej!
Wtem przystąpił Czoło Bawole i rzekł: