Strona:Karol May - Old Surehand 03.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  195  —

czasy, kiedy jestem w dobrym humorze nie każę sobie płacić.
— Rzeczywiście?
— Tak.
— A teraz jaki jest czas? Czy jesteście w dobrym humorze?
— W jak najlepszym.
— Mogę więc wyjechać z prośbą?
— Spróbujcie, sir!
Well! Owóż chciałbym, żeby obecni tu gentlemani usłyszeli historyę o hrabi Rodrigandzie. Opowiecie ją nam?
— Owszem, ale ona nie taka krótka, jak wasza. Czy gentlemani mają czas?
— Czemuby nie? U pani Thick każdy ma czas wypić tyle szklanek, ile chce i zostać, dopóki mu się spodoba, zwłaszcza, gdy zatrzymuje go coś zajmującego. Pójdźcie jednak do naszego stołu, ażebyście nie musieli zbytnio natężać głosu!
— Zrobię to chętnie. Słyszałem wasze opowiadania, które mi się dość podobały, i z wdzięczności za to spróbuję dać dowód na wasze twierdzenie, że są biali łotrowie, którym żaden czerwony nie dorówna w podłości.
Sennor, ubrany całkiem po meksykańsku, przyszedł ze szklanką, zajął wskazane mu miejsce, zapalił nieodstępnego papierosa i zaczął opowiadać:
— Nurtami rzeki Rio Grande płynęło powoli lekkie kanoe, zbudowane z długich kawałków kory, spojonych smołą i mchem, a w niem siedzieli dwaj ludzie, dzieci odmiennych ras. Jeden kierował sterem, a drugi siedział swobodnie w dzióbie, zajęty robieniem naboi z papieru, prochu i kul.
Sternika cechowały śmiałe, ostre rysy twarzy i przenikliwe oko Indyanina. Lecz bez tego można było poznać po ubraniu, że należał do rasy amerykańskiej. Miał skórzaną bluzę myśliwską, wystrzępioną fantastycznie w szwach, parę legginów ze szwami bocz-