Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  317  —

— Klęcznik, stołek do lamentacyi? A wam skąd to złożenie?
— Takie moje zdanie, sir.
— A więc modlić się i lamentować — to dla was jedno i to samo?
— Yes.
— Słuchajcie; to głupi żart!
— Żart? Myślę tak seryo!
— Nie może być! Kto może modlitwę nazywać lamentacyą?
— Ja!
Na to szarpnęło mi coś twarz ku niemu i zapytałem.
— Modliliście się chyba często i dużo!
— Nie.
— A więc czasem przynajmniej?
— Także nie.
— A zatem nigdy?
— Nigdy! — potwierdził, a w głosie jego brzmiało coś, jakby duma.
— Boże Wielki — nie wierzę!
— Wierzcie lub nie, to mi wszystko jedno — ale nie modliłem się nigdy.
— Ależ w młodości, jako dziecko?
— Także nie.
— Czyż nie mieliście ojca, który mówiłby wam o Bogu?
— Nie.
— Ani matki, która składałaby wam ręce?
— Nie.
— Ani siostry, która uczyłaby was krótkiej dziecięcej modlitwy?
— Także nie.
— Jakie to smutne, jakie nieskończenie smutne! Na świecie istnieje człowiek, który dożył dziewięćdziesięciu lat i przez ten długi czas nie modlił się ani razu! Tysiąc ludzi mogłoby mnie o tem zapewniać i nie uwierzyłbym, nie mógłbym uwierzyć, sir.