Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  300  —

lasso znowu przez plecy, dosiadłem konia i popędziłem razem z jeńcem cwałem za orszakiem, który tymczasem zatrzymał się był, bo zauważono, że nas nie ma. Old Surehand, Old Wabble, Parker, Hawley i Enczar Ko wyjechali naprzeciwko nas.
— Dzięki Bogu, jesteście! — zawołał stary król cowboyów. — Gdzieżeście siedzieli, mr. Shatterhandzie?
— Urządziliśmy małą wycieczkę i powrót — odpowiedziałem.
— Czy czerwony chciał drapnąć?
— Tak.
— Otóż macie! Czy nie mówię, że ci hultaje wszyscy do niczego? Takich drabów nie można dotykać w rękawiczkach, jak to jest w modzie u was. Należy się spodziewać, że teraz już związany.
— Całkiem wedle waszego życzenia, mr. Cutterze.
— Czemu to mówicie z ironią?
— Ponieważ już przedtem był związany.
— To dla mnie coś nowego. Nie widziałem.
— Czy związany rzemieniami, czy strzeżony przez moje oczy, to wszystko jedno.
— Tak? No, jeśli oczy wasze są rzemieniami, to nie dajcie im zwisać zbyt nizko, bo konie mogłyby je wam podeptać; th’ is clear.
Mogłem spokojnie jechać z tyłu, gdyż powtórzenie się próby ucieczki było teraz wykluczone. Mimo to jednak udałem się na czoło, gdyż bez mojego przewodnictwa zmylonoby drogę. Sziba Bigh, gdyby nam nie był nawet wpadł w ręce, nie byłby znalazł oazy, gdyż nie zdołałby znaleźć nowego przejścia przez kaktusy. Znał tylko dawne, które Bloody Fox, jak wspomniano, zasadził już kaktusami.
Po szóstej godzinie zrobiło się ciemno. Mniej więcej w półtorej godziny potem przybyliśmy do obozu Apaczów, z którymi znajdował się Krwawy Lis. Pragnął on oczywiście bardzo dowiedzieć się, jaki był skutek naszej wyprawy, ale do pytania, zadanego w tej sprawie, dodał sam zaraz odpowiedź.