Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  297  —

nie każę cię skrępować, nie spróbujesz wymknąć się z niewoli.
— Na to pytanie trudno odpowiedzieć.
— Wiem o tem.
— Pochwycicie wszystkich wojowników Komanczów, ale gdyby mi się udało umknąć i ostrzedz ich, nie dostałby się wam w ręce ani jeden.
— Takie twoje zdanie, ale nie moje.
— Moim obowiązkiem jest próbować ucieczki.
— Te słowa dowodzą, że jesteś nietylko dzielnym wojownikiem, lecz także otwartym i uczciwym człowiekiem. Mimo to nie będę cię dręczył więzami.
— Uff! — zawołał w zdumieniu.
— Tak; nie każę cię wiązać.
— To ucieknę.
— Pshaw! Gdyby nas było tylko dwu, nie zdołałbyś mi umknąć; a czy widzisz, ilu mam jeźdźców? Zresztą użyję środka, który przytrzyma cię mocniej, aniżeli więzy.
— Jakiego?
— Odbiorę ci worek z gusłami.
— Uff, uff! — zawołał.
— Tak, uczynię to. Za pierwszą próbą ucieczki zwrócą się przeciwko tobie wszystkie strzelby, a gdyby cię nawet ani jedna kula nie dosięgła, ruszy za tobą w następnej chwili dwustu jeźdźców. A gdyby żaden z nich cię nie złapał, to zniszczę twoje gusła a razem z nimi i twoją duszę.
Pochylił głowę i wydał pełne poddania się „uff!“ Nie próbował też przeszkodzić, kiedy odebrałem mu worek i powiesiłem sobie na szyi. Zadawał sobie trudu, ile mógł, by ukryć swoje myśli, ale nie mógł mnie oszukać. Na jedną króciutką chwilę zabłysło mu w oku światło, które przekonało mnie, że odważy się na wszystko, nawet na utratę guseł, ażeby odzyskać wolność. Miałem więc powód kazać go związać, lecz nie uczyniłem tego, gdyż chciałem wiedzieć, dlaczego wbrew wszelkim indyańskim zapatrywaniom gotów był wyrzec