Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  295  —

Ci, którzy spełnią to zadanie, zostawią mnóstwo śladów, które muszą pochodzić od Indyan, ażeby Wupa Umugi uważał je za ślady Komanczów.
— Ach, to świetne! Teraz pojmuję.
— Nie śmie przytem być ani więcej ludzi, aniżeli wziętych tu do niewoli Komanczów. To też Winnetou wyruszy stąd natychmiast z pięćdziesięciu Apaczami i zapasowemi tykami do Gutesmontin-khai, ażeby tam tę pracę wykonać.
Zaledwie to wymówiłem, wstał wódz i zapytał mnie:
— Czy mój brat ma jeszcze coś dodać? Chcę już odejść.
— Tylko jedna uwaga! Ponieważ nie znasz tego pola kaktusowego, gdzie mamy zwabić Komanczów, to będziesz musiał powsadzać tyki w południowo wschodnim kierunku. Potem przyślę ci Bloody Foxa, który poprowadzi cię dokładniej. Oto i wszystko, co ci miałem powiedzieć.
Nie potrzeba było dłuższej i bardziej szczegółowej rozmowy między nami. Już w pięć minut potem pocwałował z pięćdziesięciu Apaczami z doliny ku Stu Drzewom.
— To zuch! — podziwiał go Old Wabble. — Temu nie potrzeba godzinnych instrukcyi, żeby wiedział, jak się zabrać do czego. Jakie nam dacie wskazówki, mr. Shatterhandzie?
— Żadnych. Jedziemy prosto na oazę.
— A potem?
— Potem zostaniecie dla pilnowania jeńców dopóty, dopóki nie otrzymacie wiadomości ode mnie.
— Od was? Więc wy nie zostaniecie?
— Nie. Ja muszę się udać do Stu Drzew, ażeby obserwować tam nadejście Komanczów.
— Sam?
— Mr. Surehand będzie mi towarzyszył.
— Czyż ja nie mógłbym także? Przyrzekam wam, że bąka nie strzelę.