Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  277  —

się, że nie tylko umiecie działać na własną rękę, lecz potraficie także wykonać dokładnie dane wam zarządzenie. Jeśli się stanie przeciwnie, bądźcie pewni, że wam już nigdy nic nie polecę. Pojedziecie ze swoim oddziałem spokojnie dalej aż do wejścia do dolinki, zatrzymacie się tam w ukryciu i nie macie nic innego do czynienia, jak tylko czekać na wystrzał. Skoro go usłyszycie, wjedziecie cwałem w dolinę i zatrzymacie konie przed Komanczami. Oto wszystko, czego się od was wymaga; wszystko!
— Well, to wcale wyraźne. Wykonam to wszystko wedle waszego przepisu. Nie chcę, żeby znów powiedziano, że Old Wabble płata młodzieńcze figle.
— To słuszne! A teraz muszę się z wami rozstać, jeśli mam na czas dostać się na drugą stronę doliny. Zróbcie dobrze, co do was należy.
Wezwanie to odnosiło się oczywiście do starego; tamtych trzech nie potrzeba było napominać. Zboczyłem z tropu, którym jechaliśmy, na prawo i popędziłem cwałem po łuku, którego cięciwę tworzyły właśnie te ślady. Trzymałem się przytem od nich tak daleko, że Komancze nie mogli mnie dojrzeć. Kiedy w pół godziny potem zwróciłem konia, zobaczyłem przed sobą wschodni koniec zagłębienia. Ruszyłem więc teraz odwrotnie, jak przedtem, na zachód, Komancze zaś a za nimi nasi Apacze zbliżali się do mnie od zachodu.
Nie mogę powiedzieć, żebym się obawiał o siebie; byłem tylko ciekaw, jak się Komancze zachowają na mój widok. Pokazało się, że czas był dobrze obliczony, gdyż, kiedy przejechałem z połowę doliny, zobaczyłem zbliżających się czerwonych. Zniżenie gruntu nie było wcale głębokie a zbocza doliny wznosiły się całkiem łagodnie; mimo to jednak nie można było stamtąd, gdzie znajdowałem się właśnie, rzucić okiem na równinę Llana.
Czerwoni nie uważali za potrzebne wtykania pali na dolinie; nie zatrzymywali się zatem i zbliżali się do