Strona:Karol May - Old Surehand 02.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—  507  —

Wydobyłem oba rewolwery, gdyż nadeszła chwila stanowcza. Winnetou odwiódł też kurki u swoich. Nie widzieliśmy hultajów, ale musiało im się zrobić nieswojo, bo generał zapytał głosem przytłumionym:
— Jakież to strzelby?
— Srebrzysta rusznica Winnetou, oraz niedźwiedziówka i sztuciec Old Shatterhanda.
— Do wszystkich dyabłów! To prawda?
— Wielka prawda.
— Skąd o tem wiecie?
— Od okradzionych.
— A więc... od... od Winnetou?
— Yes!
— I od... od... Old... Shatterhanda...?
— Yes!
— W takim razie... musieliście... musieliście... chyba... mówić z tymi ludźmi.
Jednym krokiem z poza rogu i w trzech dalszych skokach stanęliśmy przed nimi. W tej samej chwili znaleźli się obok nas także ludzie Helmersa.
— Oczywiście, że mr. Helmers mówił z nami — powiedziałem. — Nie ruszajcie się z miejsca! Wszystka broń zwrócona do was; wypalimy za najlżejszem waszem poruszeniem! Przestrach tych ludzi był nieopisany. Wpatrzyli się w nas, jak w widma, i nie mieli odwagi się poruszyć.
— Herkulesie, powiedziałem ci, żebyś przyniósł sznury albo rzemienie. Czy masz je? — zapytałem Murzyna.
— Rzemienie być, cała masa — odpowiedział. — Mieć je tu w rękach.
— Zwiąż tych opryszków!
— Co? Związać? — zawołał Douglas. — Wiązać generała, który w licznych bitwach...
— Milczcie! — przerwałem mu. — Jesteście pierwszym, którego się zwiąże, a jeśli się zechcecie opierać, zastrzelę was na miejscu! Dajcie natychmiast ręce!